piątek, 7 stycznia 2011

Wszyscy popadamy w paranoję. Zgodnie z podpisanym przez nas na zebraniu dokumentem, ci którzy nie wyrobią normy mogą liczyć się z "poważnymi konsekwencjami służbowymi". Nie mamy wyjścia. Większość z nas zabiera kopertowanie "zajęć" na weekend do domu, aby nie podpaść. Kombinujemy co zrobić. Kiedy mamy odpoczywać? Po kilku dniach okazuje się, że nie wszyscy się przemęczają. Do naszej kochanej Reni przychodzi jakiś koleś, siedzi chwilkę przy biurku i wychodzi z jedną lub dwoma reklamówkami. Po godzinie lub dwóch wraca i zostawia koło biurka te same reklamówki i wychodzi. Zaczynamy się interesować - kim on jest i co właściwie robi. Renia nawet się nie kryje, że zatrudniła jednego ze swoich kumpli, który kopertuje jej "zajęcie", wypełnia "zwrotki" i wpisuje wszystko do książek nadawczych. Bagatela 0,35zł za sztukę. Po co się męczyć? Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Do "spółdzielni" dołącza również Karina ("Ja w domu nie mam na to czasu. Przecież mam czwórkę dzieci!") i kilka innych osób. Początkowo zastanawiałem się, czy wie o tym wszystkim nasza kier? Wiedziała. Okazało się nawet, że jeden z nich był również jej kolegą. Czasami spotykał ją na korytarzu i z pełnymi reklamówkami w rękach prowadził miłe pogawędki.
Jak może obca osoba wchodzić sobie jak gdyby nigdy nic do Urzędu, grzebać w szafach i wynosić w reklamówkach dokumenty, na których znajdują się nie tylko dane osobowe? Przecież każdy z nas podejmując pracę w Urzędzie podpisywał zobowiązanie o zachowaniu tajemnicy skarbowej i o ochronie danych osobowych. Za złamanie tajemnicy skarbowej oraz ustawy o ochronie danych osobowych grożą poważne konsekwencje prawne. Łącznie z karą pozbawienia wolności.
Któregoś dnia Renia z drwiną na ustach zapytała się mnie "jak mi idzie kopertowanie zajęć?" Prawdopodonie chciała zaproponować mi wejście do "spółdzielni". Inaczej to jednak zinterpretowałem. Była to iskra, która spowodowała mój wybuch. Powiedziałem, że wolę ponieść kosekwencje służbowe za niewykonanie polecenia, niż łamać tajemnicę skarbową. Ten mój wybuch spowodował lawinę. Oczywiście Renia podczas porannej kawy poskarżyła się na mnie, ale kier nie mogła od tak po prostu wezwać mnie do gabinetu i zrugać. Zaczęła więc szukać haków, żeby się mnie pozbyć. Stanowiłem dla niej i "spółdzielni" zagrożenie. Mogłem z tym pójść gdzieś dalej. Wiedziała, że pozbywając się mnie - zastraszy innych.
Od tego czasu "spóldzielnia" robi co chce. Ma przecież ochronę kier, która traktuje Dział jak prywatny folwark.
Czy można to udowodnić? Oczywiście. Wystarczy sprawdzić książki nadawcze oraz "zwrotki" osób należących do "spółdzielni" za okres od kwietnia 2010r. - ten sam charakter pisma.
Tylko czy komuś zależy na sprawdzeniu takich rzeczy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz