wtorek, 4 stycznia 2011

Na początku lutego zebranie. Nasza kier strasznie wk.... Okazało się, że jesteśmy najgorszym Urzędem pod względem efektywności. Za mało zajęć, pobrań, mnóstwo spraw "nieruszonych". "To się musi zmienić!" - grzmiała kier. Spoglądaliśmy po sobie. Cóż, ma trochę racji. Zapomniała tylko dodać, że te niezałatwione sprawy to przede wszystkim mandaty za kradzieże sklepowe oraz "wytrzeźwiałki", czyli generalnie sprawy nie do ruszenia. Wiadomo, że żadna z tych osób nigdy nigdzie nie pracowała, nie mówiąc już o tym, żeby posiadała rachunek bankowy. Słowem - sprawy beznadziejne. Wysłuchaliśmy tej słownej tyrady i rozeszliśmy się do swoich biurek. Nie takie zebrania przeżyliśmy. Trochę krzyku, a za chwilę wszystko wróci do normy. Nic bardziej błędnego. Po kilku dniach kolejne zebranie. Tym razem pojawiła się na nim zastępca nacz. Znowu pogadanka i do podpisania papier. Okazało się, że oprócz normalnej pracy mamy dodatkowo robić 300 zajęć miesięcznie, natomiast poborcy dokonywać pobrań od 100 zobowiązanych.
Zaczynam szybko liczyć: 300 razy 15zł razy 16 osób daje kwotę 72000zł miesięcznie jakie tylko nasz dział wyda na korespondencję. Na nieśmiałą sugestię, że są to pieniądze wyrzucone w błoto, słyszę odpowiedź: "a co cię to obchodzi". Liczą się tylko wyniki. Jakie wyniki? Przecież skuteczność naszych zajęć będzie zbliżona do zera. Chyba tylko wyniki statystyczne.
Ciekawe, czy nasze korespondencyjne wydatki miały jakikolwiek wpływ na brak premii dla wszystkich pracowników Urzędu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz